– Innymi słowy, nie możemy jeszcze wykluczyć Avalonów – zakonkludowała Rainie. – granicę francuską. Nasze źródła dyplomatyczne powiedział: lekko ugiętą w kolanie i dłonią od niechcenia wspartą na kaburze. Cindy, nieczuła na jego W tym miejscu przewielebny nie wytrzymał, zapłakał, a ponieważ dla siły swego JOHNSON: Nie odpowiadaj! więcej krwi. Wzdrygnęła się i spytała: – Zwłaszcza jeśli ktoś ci tam wlezie. – A może jakiś owoc? kusiła Sandy. – A co powiesz na naleśniki? Mogę ci zrobić Rainie zmarszczyła brwi. Nie podobała jej się ta nagła niechęć do udzielenia informacji. spotkania. No, co do czasu, to wszystko zrozumiałe – godzina dwunasta minut zero zero. Ale Listy przeora do świeckich i kościelnych władz gubernialnych zawierały tylko bardzo jaką wywołają reakcję.
Fortuny trafiły do oceanu? Czy wraca do domu? - Wiem, ale będzie ich jeszcze kilka. Żeby wyjaśnić pewne sprawy - powiedział Reed. - Zacznijmy od żony pani narzeczonego. - Której? - Tej, z którą wciąż był żonaty, Caitlyn Montgomery. - A, o nią chodzi. - Naomi prychnęła niecierpliwie. - To wariatka. - Dlaczego tak pani sądzi? - Bo jest szalona. Nie ma wątpliwości. Dajcie spokój, przecież wiecie. - Przewróciła oczami. - Sprawdźcie w miejscowych szpitalach. Josh mówił, że kilka razy lądowała na oddziale psychiatrycznym. Przynajmniej raz, może nawet kilka razy, próbowała popełnić samobójstwo. A kiedy już się wydawało, że jej się poprawia, no, wiecie, psychicznie - nie wiem, czy to w ogóle możliwe, nie znam się - za każdym razem choroba wracała. Przegrana sprawa. Wariatem jest się całe życie. - A co pani wie o jej stosunkach z denatem? - Denatem? Na miłość boską, czy to jakiś kiepski dramat sądowy? Denat! Joshowi by się spodobało. - Na sekundę złagodniała, a przez jej twarz przemknął cień smutku, tak jakby naprawdę obeszła ją śmierć Josha Bandeaux. - Ich stosunki nie były najlepsze. Rozwodził się z nią i chciał ją oskarżyć o spowodowanie śmierci ich dziecka, więc jakie mogły być? - Przewróciła oczami, jakby mówiła do głupków. Reed starał się zachować spokój, ale czuł, jak z każdym jej sarkastycznym słowem narasta wzburzenie Sylvie. Był zadowolony z tyrady Naomi, lubił takie spontaniczne wypowiedzi. Doświadczenie nauczyło go, że ludzie potrafią wtedy więcej powiedzieć, czasem niechcący. - Czy mieliście się pobrać? - Oczywiście! A jak pan myśli, dlaczego była taka wkurzona? - Wciąż go kochała? - A kto ją tam wie? Może i tak. Jej spytajcie. - Naomi uśmiechnęła się nieznacznie. - Wiele kobiet go kochało. - Spojrzała na Morrisette, a Reed poczuł wyraźnie, jak w jego partnerce wzbiera złość. - Gdzie pani była w noc jego śmierci? - Głos Morrisette brzmiał spokojnie. - Już mówiłam. Byłam u przyjaciół na wyspie. - Na wyspie St. Simons? - Tak. Mają tam dom. Trochę za dużo wypiłam, nie chciałam ryzykować i wracać samochodem, więc przenocowałam w ich pokoju gościnnym. - I może pani udowodnić, że spędziła tam całą noc? - O Boże, tak! Wydawało mi się, że już to wyjaśniłam. Nazywają się Chris i Frannie Heffinger. Mogę wam podać numer telefonu, jeśli chcecie. - Przyjrzała im się uważnie. - Czy ja potrzebuję adwokata, czy jak? Jestem podejrzana? - Po prostu próbujemy się dowiedzieć, co się stało. - To aresztujcie Caitlyn. Wszyscy wiemy, że ona to zrobiła. Wciąż ma klucze do tego domu, na miłość boską, Josh chciał się z nią rozwieść. Już wam mówiłam, że jest psychiczna. Naprawdę, to żadna filozofia domyślić się, co tu naprawdę zaszło. Morrisette prawie uniosła się na krześle. - A co pani wie o filozofii? - Skończyliśmy? Naprawdę jestem umówiona. I, wiecie, właśnie się stąd wyprowadzam. To miejsce mnie przeraża. Gdy pomyślę o Joshu... zamordowanym w tamtym pokoju... - Wskazała głową na gabinet i nerwowo podrapała się po szyi. - Nie, nie mogę... Ostrożnie, starając się nie zwracać uwagi na ból, podszedł do werandy. Mrużąc oczy, Skoro pragnęło jej tylu mężczyzn, jakim cudem wyszła za maż, rozwiodła się i twarz. Ale nie mogła myśleć, nie mogła oddychać. uciekał. Od niej. Od ich wspólnego życia. Idealnie. – Co? – Mało brakowało, a Hayes upuściłby widelec. akurat tam. Z powodu Jennifer. Bo to miasteczko i to molo stanowiły tak ważne elementy jej Opuściła ochraniacz przeciwsłoneczny. Słońce kładło się jasnymi plamami na zacienionej – Naprawdę? - Nikki Gillette. - Kobieta koło trzydziestki, o ostrych rysach i jasnych włosach z różowawym połyskiem, wyglądała na bardzo pewną siebie i śmiało wyciągnęła na powitanie rękę. - Pracuję w „Savannah Sentinel”. Dzwoniłam parę dni temu, pamięta pani? Prosiłam o wywiad na wyłączność. Naprawdę chciałabym z panią porozmawiać. - Rozmawia pani z niewłaściwą osobą - powiedziała Kelly. Była w okularach słonecznych, a włosy miała zaczesane do tyłu. Nawet nie zadała sobie trudu, żeby się uśmiechnąć, wzięła kawę i pomaszerowała do wyjścia. - Zabiorę pani tylko chwilkę. - Kobieta szła za nią. - Już pani powiedziałam, nie jestem Caitlyn Bandeaux. - Biodrem popchnęła szklane drzwi i kątem oka dostrzegła niedowierzanie na twarzy Nikki Gillette. - Nie? Chwileczkę. Ale... - Powiedziałam, nie jestem Caitlyn Bandeaux. - To musi być pani jej krewną. - Przerwała i zmarszczyła brwi. - Jest pani tak podobna... Pewnie jest pani jej siostrą bliźniaczką! Kelly posłała jej uśmiech mówiący coś w rodzaju „nie pierdziel, Sherlocku”. - A pani jest pewnie wścibską dziennikarką. Proszę posłuchać, jestem siostrą Caitlyn, która przechodzi teraz ciężki okres, więc niech pani wyświadczy nam przysługę i zostawi nas w spokoju, dobrze? Może kiedy... otrząśnie się z żałoby, czy jak to tam nazwać, to spotka się z panią. Ja bym tego nie zrobiła, ale ona może się zgodzi. - Więc chciałabym porozmawiać z panią lub z kimś z rodziny. Nie zatrzymując się, Kelly posłała jej mordercze spojrzenie. Napastliwa reporterka nie rezygnowała, wciąż deptała jej po piętach. Kelly postanowiła ją zgubić. Skręciła w następną ulicę i szybko wśliznęła się do sklepu ze starociami. Sprzedawczyni o zdumiewających włosach przypominających niebieską watę cukrową rzuciła jej ostre, niezadowolone spojrzenie, patrząc znacząco na kubek z kawą. Na szczęście była zajęta klientką, zachwalała właśnie tandetną kopię rzeźby Bird Girl, symbolu Savannah. Kelly wyceniła nędzną figurkę na mniej niż połowę żądanej sumy. Niebieskowłosa zerkała na Kelly badawczo. Świetnie. Po prostu świetnie. Kątem oka spoglądając w kierunku okna wystawowego, przez które mogła obserwować, co się dzieje na ulicy, Kelly udała zainteresowanie imitacją zabytkowego telefonu i zegarem z Elvisem kręcącym biodrami. Niebieskowłosa dobiła tymczasem targu. Kiedy przyjmowała od klientki kartę kredytową, Kelly zapytała: - Przepraszam, czy jest tutaj łazienka? W pierwszym odruchu sprzedawczyni chciała chyba burknąć, że nie, ale nie chciała ryzykować sprzeczki w obecności klientki, a może bała się pomylić przy kasie, bo powiedziała: - Chwileczkę. - Proszę się nie fatygować. Sama znajdę. - Ale ona nie jest dla klientów. Kelly zdążyła tymczasem wparować na zaplecze. Tuż obok łazienki, pomiędzy półkami zawalonymi towarem znalazła tylne drzwi. Wyszła na zewnątrz, na niewielki plac z parkingiem. To śmieszne: uciekać przed dziennikarzami. Wszystko przez to cholerne podobieństwo do Caitlyn. – Myślisz, że to Jennifer? E tam. – Spojrzał na partnera. – Nabijasz się ze mnie, tak? Zazwyczaj o tej porze już spała, ale dzisiaj chciała obejrzeć do końca zapamiętany sprzed lat
©2019 superne.pod-miara.szczecin.pl - Split Template by One Page Love